Piotr Jaworski – Opowieści z pólnocy i południa

 Piotr Jaworski – wyróżniony w konkursie „Audio-Literacki Konkurs Podróżniczy – Opowiedz Historię”

Tekst nie edytowany, dokładnie w tej samej formie jak otrzymany na konkurs.
Miłej lektury.

[box]

Zakup biletu kolejowego w Petersburgu na dworcu Ładożskim do Kiem (18 000 mieszkańców, kiedyś zarząd łagru na kontynencie, najbrzydsze miasto Rosji, w tym mieście mieściło się Centrum SŁON-a (Sołowietskij Łagier Osobiennowo Naznaczienia…) Najpierw w jednej kasie nie było już biletów, potem były, ale tylko żeńskie. W końcu długa, cierpliwa kolejka do naczelnika po wakzału. A właściwie smutnej pani naczelnik. Dostaliśmy karteczkę do kas, gdzie bez najmniejszego problemu sprzedano nam bilety na ten pociąg. Był pustawy…

Po drodze mija się wielkie podłużne jezioro. To największy sztuczny zbiornik rosyjskiego świata – Wygoziero. Zbudowany w latach 1932-33, czyli w czasach budowy kanału Białomorskiego. Mariusz Wilk w „Wołoce” napisał, że widział pod poziomem wody cerkiew. Niewiele poniżej poziomu lustra wody majaczyła najwyższa wieża cerkwi z krzyżem. Zatopiono tu kilkaset posiołków, a wraz z nimi ludzi, którzy nie chcieli się przeprowadzić ze swojej ziemi. Do końca nie wierzyli, że szalony pomysł Wielkiego Budowniczego może się ziścić.

Archipelag Gułag oddalony jest od Kiem o 3 godziny płynięcia kutrem (który rozwija nie więcej niż kilkanaście węzłów). To wówczas kiedy woda w morzu Białym nie jest jeszcze zamarznięta.

Z kolei zimą zamarzają ‘w locie’ nawet fale i nartami przejść się tego nie da. Nawet gdyby się dało, jeśli zerwie się zamieć to widać na 2 metry, a czasami i na 20 cm. A morze wielkie jak nasz Bałtyk, więc można zamarznąć wraz z nim chodząc w kółko.

Na wyspie w barakach poobozowych sklep, mieszkania i restauracja, w której serwuje się posiłki.
A w weekendy dyskoteka. Tradycyjnie ucha, solianka, pielmieny, warieniki itd. Czy kto widział w baraku w Auschwitz dyskotekę lub sklep?

Kawa z wodorostami za 22 zł (najdroższa w moim życiu) w hotelu „Green Village” dla Nowych Ruskich. Wreszcie fajny standard. Właściciele – młodzi ludzie ok. 30-stki. Inteligentne twarze. W środku tylko oni i ich kompania oraz batiuszka z kobietą. Oficjantki zgrabnie ubrane w jednolite stroje. Studentki z Archangielska. Obok gospodarzy ciemniejsza twarz – Kubańczyk mówiący po rosyjsku, rozmawiam z nim po hiszpańsku. Obecnie osiadł na Karaibach, pomaga swoim przyjaciołom na Sołowkach. Rozmawialiśmy o Polsce i wspomniał o najpiękniejszym mieście w kraju. Jak się jedzie z W-wy do K-wa, ale wjeżdża się w miasto – to od północnej strony widać niesamowitą panoramę miasta – to Kielce.

Wypożyczenie rowerów, wyjazd na Hutor Gorkę (160 km dalej jest krąg polarny). Tu zeka uprawiali pomarańcze, agrest, arbuzy i parę innych dziwnych, nietypowych tutaj roślin. Na wyspie wielkości Malty panuje specyficzny mikroklimat. W interiorze wysepki cieplej. Jest tu ok. 500 krystalicznie czystych jezior. Nam robi się od rana katalogowa pogoda, ciśnienie wysokie, widoczność jak w terenach nie skażonych przemysłem (aż oczy bolą patrzeć).

Na ok. dziesiątym kilometrze wyprawy pęka łańcuch w jednym z rowerów. Przechodzimy na wariant ‘hulajnogi” i dojeżdżamy do Issakowa. Zimą monastyr uległ spaleniu. Zginęła rodzina (popa?). Mąż z żoną. Zwłok nie znaleziono.

Dzwonimy na komórkę do właścicielki wynajmu rowerów z prośbą o wymianę na dobry. Mamy dojechać do Sekirnej Gory i tam odbierzemy dobry rower od jednego z pracowników ‘prokatu’.

Po drodze Sawwatewo. Czas odnowy i rekonstrukcji świątyni i monastyru. Kostek ze złotymi zębami nie pozwala nam wejść za ogrodzenie (chcieliśmy zobaczyć kompleks budynków od południa. Tam woda jeziora oblewa mnisią osadę z dwóch stron). Nie lzia – powiedział nie patrząc w oczy. Przeszłość jego pozostaje więc tajemnicą.

Dojazd do Sekirnej Gory, najwyższego wzniesienia Sołowek (ok.70 m n. p. m.). Tu zrzucano

zeka po schodach w dół przywiązując ich do pni i drewnianych pali. Widok z góry zapiera dech w piersi. Za Mariuszem Wilkiem z jego „Wilczego notesu” powtarzam i pytam – czy widząc ten krajobraz umierało się lepiej i lżej?

Przejazd na wyspę Muksałmę (połączoną groblą wybudowaną przez mnichów w XVI wieku).

Dojazd choć rowerem, to często na piechotę po ściętych balach brzozy. Pierwszy raz oglądam namiastkę torfowych bagien. Każda chwila walki z równowagą okupiona jest kolejnymi ukąszeniami szalenie tutaj głodnych komarów.

Muksałma – to wyspa bezludna z jednym wyjątkiem – mędrcem-brodaczem zamieszkałym w pozostałościach po łagrze. Na samym wschodzie wyspy (gdzie już nie docieramy) rozpołożone są dzikie pola pełne maroszki (tutejsza odmiana jeżyn) – zasuszone ogonki owoców to znakomity wywar na pachnącą herbatę na gardło. No i oczywiście na maroszce robi się tutejszy samogon – bragę.

Powrót do ‘domu’ późnym wieczorem. Przed 22:00 zwrot rowerów. (Słońce na wyspie zachodzi tu na początku sierpnia ok. godziny 23:30. Wschodzi po 2:00 w nocy).

Właścicielką wynajmu okazuje się eks-żona Mariusza Wilka. Kiedy onegdaj wyszła ze szpitala Jerzy Giedroyć przesłał jej Interflorą bukiet 77 róż.[/box]

[box]Wyprawa na Anzer, najdalej na północ wysuniętą wyspę Archipelagu Gułag. Możliwa tylko jako pielgrzymka. Ale katolicy są mile widziani. Nie przyjmuje się jedynie muzułmanów..

Rano pieszo do zatoki, stamtąd 3h płynięcia poprzez najpierw zatokę Długą, a potem otwarte morze na wyspę, gdzie przetrzymywano kobiety w ciąży od 7 m-ca aż po urodzenie dziecka
i dalej. Niestety warunki sanitarne, zdrowotne nie pozwoliły żadnemu dziecku przeżyć.

Po przypłynięciu spacer parę kilometrów i dojście do monastyru Troickiego. Wg legendy Rosja odrodzi się jako byt moralny tylko wówczas, kiedy ta świątynia zostanie odbudowana.

Praca trwa, ale nie zanosi się na to, aby kiedyś ta praca się skończyła. Właściwie nikt nie jest tym zainteresowany. Poza kilkoma monachami, którzy dwoją się tu i troją..

Spacer kolejnych paru kilometrów i zatrzymanie się na Golgocie – drugim świętym miejscu, w którym postępują prace renowacyjne.

Jest tam także i stara brzoza, która urosła z dwoma poziomymi gałęziami – wygląda to tak, jak poprzeczna belka krzyża. Różnie mówią o tej brzozie: że to cud, ale i że można tak każde drzewo wyhodować. Faktem jest, że wyspa Anzer leży na tym samym południku, co Jerozolima… a drzewo ma tyle lar, ile historia stalinowskiego łagru.

Zachowanie popa – skandaliczne i lekceważące drugich,. A może po prostu tam tak jest i tak trzeba… Chce zdjęcia dla siebie na tle Golgoty. Przerywa przewodniczce i donośnym, zwracającym na siebie głosem prosi jedną z uczestniczek pielgrzymki o zdjęcia. Ustawia się niefortunnie na skarpie, przewraca się, kieckę zadziera, widać dżinsy, słychać upadek, nie słychać co mówi przewodniczka.

„Gwiazdą” pielgrzymki jest 73-letnia staruszka w gumiakach. Zdrowo i energicznie przemierza 12 km pieszo (dystans całej pielgrzymki). Pod koniec wyprawy zbiera ładne fioletowe zielsko. Pytam co to, odpowiada, że nie wie, jak się to nazywa, ale całe życie robi
z tego herbatę. A w sklepie kupuje tylko zapałki. Przypominają mi się syberyjskie przepisy ojca Grande…

Piechotą kolejne parę kilometrów i powrót. Wypłynięcie z innej zatoki. Powrót na noc.[/box]

 [box]

Wyspy zajęcze – 3 godziny spaceru po iście północnym krajobrazie. Lasów tu nie ma, jedynie niskie skarłowaciałe brzozy. Tu przetrzymywano kobiety w ciąży za czasów łagru rosyjskiego dla Rosjan. Kazano im przenosić kamienie z jednego miejsca na drugie, a kiedy już przeniosły – miały z powrotem układać je na poprzednich miejscach. Typowo łagrowa edukacja przez pracę.

Same wyspy oddalone od od Sołowek o 5 km, ale nawet Piotr I nie podskoczył pogodzie swoją brygantyną, lecz ugrzązł tu na dobrych kilka dni. Morze Białe nie zna przeproś, nie ma też miłosierdzia na pochodzenie.

Są jeszcze kamienne labirynty z czasów neolitu (ok. 10 000 lat temu). Ponoć miejsca pochówku.[/box]

 [box]

Przygoda na Sołowkach – spotkanie z twórcą radia na wyspie (wspomniany w Wilczym Notesie Marka Wilka).

Na wyspie wielkości Malty znajduje się ok. 500 jezior. Z krystalicznie czystą i pierońsko zimną wodą.

Przy jednym z jezior spotkaliśmy starszego już nieco mężczyznę (może ok. 60-tki). Zagadał nas skąd jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że iż Polszy. On zaś wielce się zdziwił i zapytał co nas tu sprowadza. Odpowiedzieliśmy, że monastyr, historia miejsca (a więc Gułag) i Mariusz Wilk.

I tu zdziwił się jeszcze bardziej. Zapytał czy czytaliśmy Wilczy notes i czy pamiętamy ustępy o twórcy lokalnej stacji radiowej na wyspie. Oczywiście, że tak. Mieliśmy przed oczami Twórcę tej stacji… Od kilku lat już na emeryturze i kontynencie, ale często wraca na wyspę…

Powiedział nam, że jego pierwsze spotkanie z Polską to oprowadzenie dzieci polskich dyplomatów po wyspie sołowieckiej i ich pierwsze pytanie: a gdie piwo?[/box]

 [box]

Wolny dzień w Pietrozawodsku, kąpiel w Oniego. 26 stopni w wodzie. Obok nas para młodych ludzi. Przyjeżdżają autem, piją po dużym piwie, chłopak po dżentelmeńsku wyrzuca w krzaki puszki; nawet ich nie gnie. Muzyka z samochodu na maksa, ale niewiele słychać, bo od nawietrznej wiatr i fala. Potem inni Ruscy włączają parę metrów dalej swoją muzykę
i każdy zagłusza każdego. Obok kąpią się dzieci z domu dziecka. Naliczam ok. 14 chłopców w wieku od ok. 8 lat do ok. 15.

Po chwili podjeżdża patrol milicji. Milicjanci wychodzą z auta, podchodzą do opalających się i… pytają o szluga. Zdejmują mundury i wchodzą w majtkach do jeziora na krótką kąpiel. Zaraz potem wracają do pracy.

[/box]

 [box]

Najbrzydsze miasto mojego świata – Gorakhpur – przygoda z busem

Do Gorakpur z Delhi dojeżdża się zakaraluszonym pociągiem.

Potem przesiadka na autobus do Kathmandu. Naganiacze wołają na turystów ‘five minutes’ i zapraszają do swoich pojazdów.

Zasiadamy więc do jednego z nich. Na dach wędrują plecaki przywiązywane przez pomagiera kierowcy. Czekamy piętnaście minut, pół godziny, godzinę, dwie.

Przez ten czas oglądamy okolicę. Wkrótce znam więc na pamięć okoliczne uliczki i skrzyżowania. Oraz miejsca, w których można się pożywić. Miasto jest tak brudne, iż mam wrażenie, że oddychając mogę się zatruć. Brud, smród i ubóstwo.

Zniecierpliwiony poganiam kierowcę i pytam kiedy pojedziemy. Pada sakramentalne ‘five minutes’. Zdenerwowany robię awanturę nieświadom prostej reguły: czas odjazdu nastąpi wtedy, gdy nie będzie już miejsca dla nikogo. Dopiero, kiedy nawet mysz się nie wśliźnie – bus może jechać do Kathmandu (kilkanaście godzin jazdy). A u nas wciąż wolne miejsca jeszcze są.

Aby mnie udobruchać kierowca mówi ‘ok.’ i rusza naprzód…. Po czy skręca cztery razy w prawo i zatrzymuje się 100 m od miejsca, z którego ruszał. To nawet nie dworzec, ale z pewnością skupisko busów udających się do Kathmandu.

Dla mnie tego za wiele… Idę do policjanta kierującego ruchem na rondzie – to kilkaset metrów przed nami. Skarżę się na kierowcę. Tłumaczę co się wydarzyło. Policjant podchodzi ze mną do naszego busa, wyciąga kierowcę przed pojazd. Ku mojemu zaskoczeniu rozgrywa się scena jak z przysłowiowego filmu. Kierowca klęka przed policjantem, składa ręce jak do modlitwy i błaga o litość. Ale zamiast niej spada na jego biodra policyjna pałka. Z zewnątrz to bambus, ale w środku metalowa sztaba. Powietrze tnie dźwięk jakby to szpada je przecinała. Kilka potężnych uderzeń i policjant zwraca się do mnie – ‘no teraz już pojedziecie’.

Ale ja blady i przerażony mówię policjantowi, że po tym incydencie to ja dostanę w najbliższych krzakach za miastem wielkie baty. A on na to, że jestem bezpieczny i ze nic mi się stać nie może.

Coż, zabieram się do auta. Ruszamy już po ciemku, po kilku godzinach oczekiwań..

Nad moją głową huczy i skrzeczy głośnik zamontowany w dachu pojazdu. Takich głośników jest więcej, ale mnie doskwiera to plastikowe granie najbardziej, Zmęczony, z pobudzoną wymierzeniem kary adrenaliną bardzo chcę zasnąć. Ale nie idzie…

W końcu decyduję się odjąć delikatnie zwisające nade mną kabelki do głośnika. Nad moją głową robi się ciszej. Ciszej i ciszej…. Kierowca zatrzymuje auto, a wszyscy lokalni pasażerowie patrzą z wyrzutem na mnie…. W końcu ktoś tłumaczy mi, że wyłączenie muzyki, która jest tu amuletem na wszelkie zło to zaproszenie diabła do siebie. A nas przecież ta muzyka miała strzec przed złymi duchami. Zlinczowany spojrzeniami zrezygnowany podłączam kabelki. Sąsiedzi już nie patrzą na mnie. Muzyka ryczy a ja zaczynam spać. Dobre duchy mają mnie w swojej pieczy, bo inaczej już bym się nigdy nie obudził.

Dziś bym już tak nie zrobił. Ani nie poganiałbym kierowcy, ani nie skarżył się na niego. Nie mówiąc o odłączaniu kabelków.

Choć niedawno, w tym roku jeszcze na wakacjach nad polskim morzem zakryłem ręką głośnik w ciuchci dla dzieci, bo nie dało się pogadać. I doczekałem się kontrofensywy… innego pasażera. Ale to już inna opowieść….

 [/box]

 [box]

Podróż w klapkach do Pakistanu…

Wyprawa do Pakistanu w założeniach i realizacji była imprezą typu ‘low cost’.

Lądem.

Bilet kolejowy do Bukaresztu był za drogi, więc kupowany był cząstkowo. W Krakowie do Piwnicznej, na Słowacji – po Słowacji, na Ukrainie – po Ukrainie i na końcu w Rumunii – po Rumunii.

Jechaliśmy w 5 osób – 3 dziewczyny i 2 chłopaków. Po wjeździe do Rumunii wypytaliśmy konduktora ile czasu stoimy w Satu Mare (pierwsza stacja kolejowa na terenie kraju) i wyszliśmy z kolegą kupić bilety do Bukaresztu. Wysiadł z nami Rumun, który tak jak i my chciał ‘zekonomić’ podróż, którą rozpoczął na Ukrainie. Też pogadał z konduktorem – nasze informacje zgadzały się ze sobą – w Satu Mare mieliśmy stać 20 minut. Dziewczyny w tym czasie miały przygotować śniadanie, my zaś w klapkach, krótkich spodenkach i z odliczoną garścią pieniędzy poszliśmy kupować bilety do Bukaresztu dla całej naszej piątki.

Była do kasy niewielka kolejka, w kasie pokaźna (jak z filmów Kusturicy) i ciemniejszej karnacji Rumunka.

Na nasze zamówienie odpowiedziała, że tego pociągu nie ma. My na to niezbici z tropu, że owszem jest, bo my z niego właśnie wysiedliśmy. Właśnie wyszliśmy po bilety. Po rumuńsku wtórował nam nasz rumuński współpasażer…

Pani jednak nie dała się zbić z pantałyku. Powiedziała, że następny pociąg do Bukaresztu jest za 2 godziny. Zrezygnowani machnęliśmy ręką i wróciliśmy na peron… Pusty. Jakież było nasze zdziwienie… Miny mieliśmy takie, że zdobyłem się na uwagę do mojego współpodróżnika, że dawno nie widziałem tak głupiej miny. I vice versa usłyszałem. W klapkach, bez paszportu udaliśmy się więc po zakup biletów do naszej kasjerki. Mieliśmy być w Bukareszcie następnego dnia rano. Bez komórek, bez niczego. Ni ręcznika, ni szczoteczki do zębów. 2h oczekiwania upłynęły nam w przydworcowej kafejce z naszym znajomym rumuńskim pasażerem.

Potem było najpierw gorąco, potem (w nocy) zimno. I w końcu upragniony dworzec w Bukareszcie. Wyszliśmy na peron. I po chwili zobaczyliśmy nasze 3 znajome z 5 plecakami.

One też miały ciekawą podróż. Zorientowały się szybko, ze nas nie ma w pociągu. A tamten ich pociąg jechał na inny dworzec niż ten nasz następny. Dotarły do nas w lokomotywie….

Dalsza podróż była już błahostką. Autokarem do Stambułu (tam nasze protesty przeciw łapówkom omal nie zakończyły się wyrzuceniem nas z autobusu ludzi ‘mrówek’ przywykłych do tego rodzaju korupcji).

Potem autokarem w 48h do Teheranu, potem Isfahan, Zahedan i granica w Pakistanie… cd już w innej opowieści. [/box]