Damian Matowicki – „Podróż”

Damian Matowicki – wyróżniony w konkursie „Audio-Literacki Konkurs Podróżniczy – Opowiedz Historię”

Tekst nie edytowany, dokładnie w tej samej formie jak otrzymany na konkurs.
Miłej lektury.

 

[box]

Zawsze uwielbiałem rozmawiać ze starszymi ode mnie ludźmi, przede wszystkim dlatego, że przeważnie mają wiele interesującego do powiedzenia. W końcu przeżyli i widzieli więcej niż ja. Wystarczy umiejętnie zadawać im pytania aby wyciągnąć od nich wiele użytecznych informacji, a potem zadziwiać kolegów i koleżanki elokwencją…

– Nie jesteś często w domu? – rozpocząłem zbieranie informacji o grupie społecznej, białej plamie na mojej mapie doświadczeń.

-Co tydzień, rozumiesz jestem w Polsce. Wracam z tej no, jak to się mówi, trasy, na weekend. Darzę ją wielkim uczuciem, bez wzajemności – odpowiedział kierowca Tira marki Renault.

Był wielki, co z resztą jest pomocne przy obchodzeniu się z tak ogromnym samochodem ciężarowym, towarzyszącą mu dzień w dzień jako partner przy pracy. Darzył go niezwykłą sympatią z racji 15-lecia wspólnych dalekich podróży, bowiem ten mężczyzna w średnim wieku mógłby w środku nocy wyrecytować ze szczegółami trasę – od Portugalskich wybrzeży Atlantyku, poprzez Akermańskie stepy, aż po wschodnie rubieże Kazachstańskie. Dbał o każdy element tak, że gdyby osoba siedząca w środku chciała przekonać się, czy rzeczywiście gigantyczny otwór na przednią szybę coś wypełnia, jedyną możliwością byłby jej dotknięcie.

-Polska Cię nie kocha? – zapytałem

– To znaczy jako kraj rozumiesz przyjacielu, no nie, co to jest rozumiesz – westchnął – no ja Ci powiem, Polska to jest to co my tworzymy, a kraj to jest to co tworzą nam urzędnicy, nie? Czy mnie nie kocha, trudno powiedzieć kurde, no ale może nie oddaje mi tyle uczucia, które ja w nią wkładam. Utrudnione jest życie u nas przez rozbudowaną administracje i ten syndrom czerwonych oczu gdzie ludzie starają się wiesz… Podoba mi się południe Europy, z tym ich lajtowym podejściem do życia, podoba mi się podejście Hiszpanów, Grecy to teraz zagonieni w kryzys. MANIANA! Maniana to znaczy jest jutro, że nie jest powiedziane, że tu i teraz, rozumiesz nie? Że oni potrafią się bawić i żyć po prostu chwilą. My jesteśmy zagonieni, zestresowani, przeważa u nas ten syndrom, rozumiesz, mieć niż być.

– Moi rówieśnicy szukają pracy już w liceum i wielu ich znajduję, roznosząc ulotki, dowożąc pizzę, pracując fizycznie równocześnie ucząc się, ale czy to nie jest czasem marnowanie dzieciństwa?

– Zgadza się przyjacielu, taki konsumpcyjny styl życia modny rozumiesz się zrobił, że wykładnikiem jest rozumiesz kurde, nie kim jesteś, nie jakim jesteś tylko ile masz! Rozumiesz, wartość człowieka mierzona jest stanem jego posiadania no nie? Tak jak mówię, dziś nie liczy się czy jesteś porządnym człowiekiem, ile dobrych uczynków masz na swoim koncie tylko kiedy podwinęła Ci się noga. – zasalutował – Zwróć uwagę – wskazał na wzgórze, na którym rozciągało się potężne zamczysko – tutaj też Janosika kręcili.

– Na Słowacji? – zawtórowałem z otwartą buzią, której już od jakiegoś czasu nie zamykałem, zachwycając się widokami, pomimo że dopiero co przejechaliśmy granicę.

-Hmm, no w końcu to był Węgierski rozbójnik, rozumiesz, nie. A Słowacy go zadziubali, bo to jest Orawa wiesz, na ichniejszym niegdyś terenie, z tamtej strony wygląda jeszcze ładniej. To jest starsza droga, nie zrobili obwodnicy bo mieszkańcy rozumiesz, mieszkańcy postawili sprawę jasno, że nie życzą sobie zmiany krajobrazu, ta okolica ma szczególne znaczenie symboliczne, zresztą pewnie znasz historię Janosika? – zapytał kierowca, przyśpieszając równocześnie gdy wyjechaliśmy ze wsi.

-Oczywiście, to bohater narodowy. Wiesz chyba nie pojadę z Tobą dalej w stronę Rumunii, tylko tak jak chciałem w stronę piramid Visoko w Bośni. Zawsze chciałem się poczuć jak Indiana Jones – zawiązałem z uśmiechem moją bandamkę.

-Przyjacielu to Twoja decyzja, ja mogę Ci tylko podpowiedzieć, podzielić się wiedzą i doświadczeniem, ale nie będę za Ciebie decydował. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja, to Twoje życie i twoja przygoda. W Szegedzie odbijam na wschód, na Arad i potem Warnę, najbliżej Bośni będę właśnie wtedy. Tam w schowku mam mapę samochodową, zerknij sobie – pokazał na sufit nad olbrzymią przednią szybą ciężarówki.

– Z pewnością przyda się jakikolwiek apgrejd do mojej orientacji w terenie– zaśmiałem się, przypominając sobie, że mam tylko jedno zdjęcie politycznej mapy Europy wschodniej w aparacie. Bałkany były dla mnie wielką i rozbudowaną zagadką z jednym lub dwoma miejscami, o których wiedziałem, że są warte obejrzenia .

-Wiesz przyjacielu, tak sobie gadamy odkąd wskoczyłeś do mnie, już ze 2 godzinki zleciały, nawet nie znam Twojego imienia, jestem Sylwek z Sosnowca – wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się ciepło.

-Faktycznie, głupio trochę, byłem w takim szoku gdy się zatrzymałeś, że zapomniałem się przedstawić, mam na imię Damian i jestem z Warszawy – uścisnąłem jego dłoń i odwzajemniłem uśmiech.

-Nie dziwota, zazwyczaj nie zabieramy gapowiczów, mam dziś wyjątkowo dobry humor, a ty jesteś dziś pierwszą osobą, do której mam sposobność otworzyć gębę. Coś ty tam tak od niechcenia człowieku wyciągał tą rękę, jeszcze piłeś jakiś jogurcik w marszu jakby nigdy nic i zagryzałeś bułeczką – rozbawiło go to na całego, a ja się zmieszałem, bo faktycznie śmiesznie to wyglądało.

– Wiesz… Była ósma rano, moja ręka tego dnia ułożyła się pierwszy raz w gest „OK” autostopowiczów, nie obudziłem się jeszcze do końca po wczorajszym dniu pełnym nieznanych ludzi i przygód. Po drugie moje informacje na temat łapania stopa są tak samo skąpe jak o przepisach drogowych, a co dopiero wiedza 17-latka na temat obyczajów panujących w gronie zawodowych kierowców tirów i ich perfekcyjnych umiejętnościach parkowania na mostkowej zatoczce, na której Maluch wydawałoby się miałby problem ze zmieszczeniem się. W moich oczach to był cud, że się zatrzymałeś! A i ja sam cieszyłem się jak 5 letnie dziecko!

Byłem zdumiony jak szybko przeszliśmy na Ty – z początku ciężko było mi się przestawić. Rozmawialiśmy bez żadnych barier, jak kumpel z kumplem, o wszystkim, non-stop, z dowcipem na ustach i obustronnym podziwem zmieszanym z ciekawością – dzieciak z nieograniczonym bagażem marzeń, banknotem 100 Euro schowanym na dnie plecaka i uśmiechem na twarzy, a z drugiej strony 50-letni były kulturysta z bicepsem dwa razy większym od mojego, zapalony Harley’owiec z zakręconym wąsikiem i pokaźnym czerwono-białym szalem POLSKA za nagłówkami siedzeń.

-A więc dziś będę Twoim cudotwórcą! – uśmiechnął się szeroko i zatrąbił pociągając za sznurek koło CV radia nad głową

Podczas tej rozmowy nie byłoby wiele ekscytacji, gdyby nie fakt, że: siedziałem w kosmicznie wygodnym fotelu, 2-3 metry nad ziemią, obok przesympatycznego polskiego kierowcy tira, wiozącego 44 ton sosów do lodów, a przede mną cała południowa Europa otworem. Tylko od mojego widzimisię zależało gdzie się pożegnamy na trasie między granicą ze Słowacją za Jabłonką, a Warną w Bułgarii nad morzem Czarnym…

A wszystko zaczęło się . .

 

 

Miało to miejsce w zimowy wieczór półtora roku temu, podczas spaceru Nowym Światem w Warszawie, stale i dotkliwie męczyła mnie zagadka egzystencjonalna, czym pragnę się zajmować w życiu. Nie żebym ją już rozwiązał całkowicie… W każdym razie szedłem wtedy kolejno wzdłuż Uniwersytetu Warszawskiego, Pałacu Prezydenckiego do Kościoła świętej Anny, a konkretniej do jego wieży, gdzie znajdował się klub „Jarema” – miało mieć tam miejsce slajdowisko z wycieczki rowerowej po południowej Azji. Nie wybrałem się tam dla tego, że interesowałem się tego typu wydarzeniami, zwyczajnie nie miałem tego wieczoru nic ciekawszego do roboty, wybrałem się tam też by poznać lepiej stolicę, do której dopiero co się przeprowadziłem.

Małe problemy nawigacyjne na placu zamkowym „ach jaka ta Warszawa wielka!” i dotarłem wreszcie do schowanych w ciemnym rogu wrót, kulturalnej wierzy Kościoła Św. Anny. Nazwa klubu jako tajne hasło do ominięcia czujnej ochrony i dalej wspinam się wąskimi schodkami do góry. Po przywitaniu się z prowadzącymi(ciepły uśmiech podróżnika oraz kilkutygodniowy zarost zwrócił moją największą uwagę) , usiadłem w ostatnim z 10 rzędów krzesełek i zorientowałem się, że jestem troszkę przed czasem. Pomieszczenie przypominało moją piwnicę i było jeszcze puste. Założyłbym się, że mogło pomieścić maksymalnie 30 osób, więc zdziwiło mnie, że podczas seansu wcisnęło się ich tam dwa razy więcej… Wnętrze bez okien lecz przytulne, z wielkim białym ekranem zawieszonym na ścianie po drugiej stronie sali.

Powoli zaczynali się schodzić widzowie: na początku starsi panowie i panie wypełniali czarne krzesełka, potem małżeństwo z dwójką kilkuletnich dzieci i na końcu kilku studentów… Momentalnie sala wypełniła się po brzegi i O RETY jestem tu najmłodszy! Nie zwróciłem na to początkowo uwagi gdyż każdy z każdym witał się jak ze znajomym, nie wyłączając z tego mnie, pomimo że nigdy na oczy nie widziałem żadnej z tych osób – jacy pozytywnie zakręceni Ci ludzie pomyślałem, i… naprawdę zaczyna mi się tu podobać! Gdy nie było już miejsc ludzie kładli się na samym początku na podłodze lub siadali na schodach czy stali w cieniu ścian, wyczekując momentu gdy brodaty podróżnik rozpocznie swoją fascynującą opowieś

… A możesz mi wierzyć szanowny czytelniku, że nie były to zwyczajne zdjęcia z wakacji nad morzem czy w środku zatłoczonego megalopolis i nie była to zwyczajna historia, zupełnie niepodobna do tych, które można obejrzeć na Discovery World czy usłyszeć w wiadomościach – miała swój charakterystyczny klimat, polegający głównie, na osobie która przeżyła to wszystko. Nie był to żaden celebryta i człowiek podróżujący by zarobić pieniądze. On robi to z miłości i dzieli się tym z czystej przyjemności, powtarzając ciągle, że każdy jest do tego zdolny. Była to opowieść pełna pasji i radości, a moje największe zainteresowanie zwrócił brak jakiegokolwiek biura turystycznego, przewodników, tłumaczy, specjalistycznego sprzętu czy ekipy ekspertów. Na ekranie był tylko on, jego rower, sakwa, jedna para butów, menażka, kompas, miliony pięknych widoków, uśmiechniętych ludzi i egzotycznych przygód do opowiedzenia.

Przez większość slajdów byłem w pewnego rodzaju transie, bo to właśnie była moja pierwsza styczność z podróżowaniem, które tamtego dnia przewróciło wszystkie wtłaczane mi dotąd stereotypy o 180 stopni. Zaiskrzyło coś w moim umyśle i zaczynało się rozpędzać, tak jak rozpoczynają swój ruch koła pociągów naszych państwowych kolei. Zwaliło mi się na raz na głowę mnóstwo nowych łamigłówek do rozwiązania, a skąd wziąć na coś takiego PIENIĄDZE, przecież to NIEBEZPIECZNE, skąd wziąć na to CZAS i czemu jestem tu najmłodszy(nie wliczając kilkuletnich dzieciaków)!? Wyobraziłem siebie na miejscu tego człowieka i momentalnie dalekie krainy i fabuła filmów przygodowych typu Piraci z Karaibów czy Indiana Jones wydały się być w zasięgu rąk. Bo skoro ten człowiek dał radę, nie różnił się niczym specjalnym od innych w tej sali, mówił o swoich przygodach zupełnie za darmo, z czystego pragnienia podzielenia się tym co przeżył i przekonania ludzi, że do spełnienia najbardziej wyszukanych marzeń wystarczy jedynie głęboka wiara w sukces. Skoro to jest takie łatwe, i on dał radę, to czemu ja miałbym nie dać? Nie jest to jednak takie proste, umysł raptownie wygenerował mi pod dostatkiem dylematów i przeszkód. Skąd 15 latek(tyle miałem wtedy lat) miał niby wziąć pieniądze, czas i wiedzę na zrealizowanie nowego, ambitnego marzenia, podczas gdy szkoła zabiera mu 5/7 dni w tygodniu i nie może legalnie pracować. Szukałem odpowiedzi, przez następny rok i pół kolejnego.

Jakiś czas po tym wydarzeniu dowiedziałem się, że jest więcej tego typu pokazów i to w dodatku darmowych z wolnym wstępem, a więc problem zdobywania potrzebnej wiedzy zdawał się być rozwiązany. Zdałem sobie sprawę się, że mamy nawet kilku na całym świecie Polaków, znanych ze swoich działalności podróżniczych(J.Pałkiewicz, M.Kamiński, W.Cejrowski) i o wiele więcej książek o tej tematyce. Z czasem jak wgłębiałem się bardziej, dowiedziałem się o pokazach na UW i innych uczelniach wyższych, o przynajmniej trzech klubo-kawiarniach nastawionych działalnością i wnętrzem na goszczenie travelmaniaków m.in. Podróżnik, Grawitacja, Południk Zero i o wielu imprezach cyklicznych. Zostało więc skombinować pieniądze, czas no i porozmawiać z rodzicami…

– Właśnie. Tak siedzę i miałem, pytanie mi chodziło po głowie rozumiesz żeby ci go zadać. Jak w ogóle twoi rodzice do tego podchodzą co nie… – przejechaliśmy właśnie granicę Słowacji i Węgier

– Wyczekiwałem momentu kiedy zadasz mi to pytanie, wnoszę z tego, że masz dzieci, jesteś tatą?

-Owszem, córkę i syna – odpowiedział.

-Powinieneś rozumieć więc, że naturalną cechą rodzica, jest pragnienie zapewnienia dziecku szczęścia i bezpieczeństwa, co nie? Jeżeli Twoje dziecko po powrocie ze szkoły, zakładając że jest niepełnoletnie, przyszłoby do ciebie informacją, że chcę zakończyć edukację i otworzyć sklep z cukierkami , zabroniłbyś mu tego? Może, przykład z porzuceniem szkoły nie jest najlepszy, bo nie da się potem do tego wrócić, ale chodzi mi o coś ekstremalnego.

-No pewnikiem tak, podobnie jak inni rodzice chciałbym go uchronić przed niebezpieczeństwem.

-Nawet kosztem jego szczęścia? Sam wypowiedziałeś wcześniej słowa: Moja wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.

-Bałbym się o nich.

-Po osiemnastce też byś się o nich bał? – nic nie odpowiedział – Jaką masz pewność, że dziecko nie złamie zakazu i zrobi to wbrew niemu? Oczywiście, moi rodzice też się o mnie bali, byłem tego w pewnym stopniu świadomy. Moje przygotowanie opierało się również na pokazaniu siebie jako osoby samodzielnej i radzącej sobie z trudnościami, zaczynając od malutkich rzeczy jak ścianka wspinaczkowa czy chodzenie po polskich górach z plecakiem i rozwijając w te bardziej wymagające jak jedno-dniowa wyprawa rowerowa z Warszawy do Białegostoku, zaplanowana przeze mnie samego. To długotrwały proces, nie osiągnie się go po miesiącu

-Rozumiem do czego zmierzasz, o wiele łatwiej jest wchodzić po drabinie szczebelek po szczebelku zdobywając kolejne cele, niż wskakiwać od razu kilka na raz

-Szczególnie ze świadomością, że jak się pomylisz możesz spaść z łomotem na sam dół –dokończyłem myśl

-Yhm, a co jeżeli chodzi o żarcie i picie? Musisz też kurde gdzieś spać, a pomimo tego 100 Euro to malutko, bo rozumiem że sposobów przemieszczania się nie zamierzasz zmieniać, co nie? – nie mógł jednak do końca uwierzyć w mój zapał i ambicję, na jego twarzy malowało się wielkie niedowierzanie zmieszane z podziwem, co dodało mi bardzo dużo pewności siebie

– Wiesz, podstawową informacją, którą powinieneś o mnie wiedzieć, jest moja wiara w krąg dobrych uczynków. Najprościej mówiąc, jego mechanizm polega na pomocy każdemu potrzebującemu w miarę twoich możliwości, przy czym jedyne czego oczekujesz od osoby której pomogłeś, jest identyczna jej reakcja w podobnej sytuacji. Na naszym przykładzie – podwozisz mnie z własnej nie przymuszonej woli i gościsz najlepiej jak tylko możesz. Jeżeli ja znajdę się w podobnej sytuacji, gdzie będę w stanie pomóc osobie potrzebującej niezależnie kim ona będzie, zrobię to. I taki łańcuszek leci w przenośni, w świat. Jest wielka szansa, że dotrze też do Twoich dzieci, przyjaciół i tak dalej, czyż nie jest to szlachetna idea? Tak więc jeżeli ktoś będzie proponował mi coś do jedzenia czy picia oczywiście nie będę odmawiał.

– No w sumie żarcie na południu jest na podobnym poziomie co w Polsce. Drogo jest tam gdzie są turyści, na przykład w Chorwacji, dlatego uważaj wtedy jak często otwierasz portfel – wreszcie ciężarówka przed nami odbiła na Wiedeń, mieliśmy z nią wiele irytacji bo się wlokła pod górkę. Tiry ogólnie mają bardzo ostre przepisy dotyczące wyprzedzania, a jak je złamią kary rzędu 150 Euro.

– Jeżeli chodzi o spanie, to przede wszystkim polegam na swoim namiocie. Pierwszą noc spędziłem właśnie w nim. Po drodze na kemping, na skraju Wadowic zapytałem się doświadczalnie, po uprzednim streszczeniu w pigułce swojej sytuacji, starszej kobiety, która akurat robiła coś przy domu na swojej posesji, czy mógłbym rozbić namiot na noc, gdzieś z boku. Zauważyłem, że posiada spory sad owocowy i sporą pustą przestrzeń z nisko strzyżoną trawą otoczoną płotem, który gwarantowałby mi bezpieczeństwo w nocy, pomimo że taka gwarancja nie była mi wielce potrzebna, bo nie jestem jakimś strachliwym typem. O dziwo uśmiechnęła się miło i powiedziała, że nie ma najmniejszego problemu. W ten sposób nie wydaję nic na transport i noclegi, a gastronomia stanowi standardowy wydatek. Natomiast jeżeli najdzie mnie ochota na obejrzenie stolicy czy dużego miasta, z pomocą służy genialny portal internetowy – couchsurfing.com, zrzeszający ludzi którzy użyczają ci w przenośni, swojej kanapy na noc lub kilka.

-Podziwiam twoją postawę przyjacielu, masz w sobie ten ogień! – zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu

– Sylwek czy to nareszcie Dunaj!

– Tak bratku, rzeka płynąca przez 10 krajów. Każdy z nich by wrzucał i wpuszczał wszystko do tego Dunaju bo wie, że od niego odpłynie kurde nie?

Była godzina około, kierowaliśmy się teraz obwodnicą Budapesztu na południe do Szegedu, miasta położonego kilkanaście kilometrów od granicy z Serbią. Tuż za granicą zatrzymaliśmy się na pierwszy postój, otóż kierowcy Tirów jednego dnia mogą być w trasie maksymalnie 9 godzin i po 4,5 godziny mają obowiązek zrobienia jednej 45 minutowej przerwy. Wszystko to jest ściśle kontrolowane przez specjalny panel, a oni identyfikują się poprzez kartę do niego wkładaną. Przy głównych drogach nie jest trudno o wystarczająco dużą zatokę czy parking aby zatrzymać ciężarówkę. Kiedy zatrzymaliśmy się na jednym z nich, zaprosił mnie do wspólnego śniadania.

Nie wstydzę się przyznać, że jeżeli chodzi o praktyczną część tego wymiaru podróży to jestem jeszcze żółtodziobem. Nie miałem porównania i pojęcia jaki stopień życzliwości ludzie będą mi okazywać i czego mogę się po nich spodziewać, dlatego też nie oczekiwałem zbyt wiele. Kiedy wspomniał o śniadaniu, wydawało mi się, że ja zjem swoją bułeczkę jeszcze z Polskiej biedronki z pasztetem, a on swoje produkty. Na moje szczęście ogromnie mile się rozczarowałem. Dostałem srebrną tackę, a na niej elegancko ułożone w trójkąty 4 sztuki wyśmienitego sera podpuszczkowego, szynkę, pomidory, ogórki, 2 bułki, do tego sztućce i gorącą herbatę z cytryną, wszystko razem z siedzeniem w Tirze tworzyło niesamowity klimat. Sylwek wszystko przygotowywał, a ja w tym czasie wczuwałem się w rolę kierowcy siedząc na jego miejscu. W międzyczasie rozmawialiśmy dużo o przeróżnej literaturze, obaj lubimy dużo czytać oraz zapoznał mnie z teoretyczną stroną prowadzenia tak ogromnego samochodu. Okazało się, że może on mieć 8 lub 16 biegów, z tym że nie ma aż tylu cyferek na rączce, jest ich maksymalnie 8, a jeżeli chcemy przerzucić bieg na 9, specjalny przycisk umożliwia zamianę skali z 1-8 na 9-16. Powiedział, że kierowca samochodu osobowego bez żadnego szkolenia dałaby sobie radę z ruszeniem tego olbrzyma, ponieważ każdy inny element jest taki sam jak w osobówce. Jedynie multum identycznych przycisków na desce rozdzielczej mogło lekko mieszać w głowie. W brew pozorom nie były one niezbędne przy jeździe, obsługiwały aż 10 lusterek bocznych, automatyczną płachtę przeciwsłoneczną na nielichą przednią szybę, ogrzewanie, wiele różnych świateł zewnętrznych i wewnętrznych oraz szyby boczne. Pamiątkowe zdjęcie mnie jako kierowcy Tira i z dobrym humorem ruszamy dalej w trasę. Pomimo, że byliśmy tak daleko od kraju odbierała tu krajowa jedynka, więc dowiedzieliśmy się nieco o pogodzie.

– O widzisz i pogoda Ci się poprawia – powiedział.

-Super, miałem właśnie o to zapytać. Na południu jest na pewno dużo cieplej niż w Polsce, to lato jest wybitnie deszczowe.

Nagle CV radio dało o sobie znać…

-Hej kolego –odezwał się skrzeczący głos – co to za blokada, puszczają główną?

-Kolego widziałem, że leciały prosto już teraz, ale nie wiem, no ja jechałem objazdem, nie wiem pytaj się – odpowiedział inny jakby z zatkanym nosem.

– Małe, małe puszczają prosto, duże jeszcze nie– odpowiedział ciszej i pewnie do mikrofonu Sylwek.

-Podziękował! – odpowiedział głos

Jakiś czas później natknęliśmy się na Sylwka dobrego znajomego po fachu, jechał przed nami Tirem z czerwoną naczepą. Kierowcy szybko się skontaktowaliśmy i postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę przy knajpie drogowej kawałek za Budapesztem. Okazało się że oboje są luzakami, sporo żartowaliśmy i się śmialiśmy. Mówili głównie o swoich ostatnich trasach i ładunkach które przewozili, było tam wszystko od mydła po telebimy na międzynarodowe turnieje tenisowe. Samochód ciężarowy tego drugiego kierowcy był całkowicie czerwony, od wewnątrz o przednią szybę, oparta również była mała czerwona tabliczka, którą zwykle ludzie wieszają na płotach swojej posesji, „dobiegam w 3 sekundy”, głowa psa narysowana obok sprawiała, że ironia była jeszcze zabawniejsza. Okazało się, że ma w naczepie ponad 40 ton wielkich soczystych arbuzów, nie omieszkał podarować nam jednego. Sylwek potem wytłumaczył mi, że tak czy siak, ich przełożeni spisują kilka ton na straty w wyniku ubytku wody z owoców (temperatura stale z poruszaniem się na południe rosła, w tej chwili było gdzieś z 30°C), a więc mógł sobie pozwolić na taki podarunek. Arbuz ważył ponad 10 kilogramów, wizja delektowania się nim w taki upalny dzień była wyśmienita.

CV radio to w pewnym stopniu błogosławieństwo dla kierowców, a w szczególności dla tych którzy spędzają za kółkiem większą część tygodnia. Mają zasięg 10-20 km i kilkadziesiąt częstotliwości do których można się podłączyć i rozmawiać z użytkownikami innych samochodów. Przede wszystkim informują się oni o utrudnieniach na danej drodze, czy o samym jej przebiegu lub alternatywie dla niej. Kierowcy tirów są raczej samotnikami, to praca wymagająca wyrzeczeń i tolerancji na samotność, także każda możliwość rozmowy przez radyjko jest bardzo mile oczekiwana.

-Witam Serdecznie, jadę do Splitu na wczasy, poradziłby mi pan którędy lepiej jechać? – zapytał młody głos z radia.

-Witam szanownego kolegę, to zależy czego oczekujesz. Z pewnością odbijając na zachód w stronę morza, potem wzdłuż brzegu dojedziesz po Chorwackiej autostradzie o wiele szybciej. Z drugiej strony droga przez Banja Lukę i Mostar jest o niebo atrakcyjniejsza jeżeli chodzi o widoki.

-Okej, dzięki wielkie!

-Czekaj jeszcze chwileczkę, mam tutaj młodego, spokojnego chłopaka z Polski, który jedzie w tą samą stronę, nie wzięlibyście go może? – normalnie zatrzymało mi się serce na moment, byłem pod wrażeniem jego zaangażowania, bo wcale nie prosiłem aby się kogokolwiek o to pytał.

– Przykro mi przyjacielu, jadę z rodziną, mam komplet w samochodzie!

-W porządku, szerokości! – podziękował Sylwek

-Szerokości!

Przez Szeged planowo mieliśmy przejeżdżać około osiemnastej.

– Niech ten objazd szlag, straciłem przez niego dwadzieścia minut. Trzeba będzie przebilansować to wszystko, bo równo nie dojadę – wyglądał na dość zmartwionego, z mojej perspektywy jedna-trzecia godziny to prawie jak nic.

– Ja wczoraj straciłem pół dnia siedząc w restauracji, lało przez całą dobę jak z cebra.

– No tak, ale ty to masz wkalkulowane, albo ktoś Cię weźmie albo nie weźmie i stracisz dużo więcej, a ja przez lata mam już to wszystko wyliczone.

-Co do minut?

-Co to ja kiedyś robiłem Lisbonę na lini kurde nie, przez rok czasu, dwa razy w miesiącu bywałem w Portugalii co nie. To ja już wiedziałem, na którym parkingu, do którego parkingu muszę dojechać, bo my jesteśmy ograniczeni czasem pracy dla kierowców. Mamy te urządzenia rejestrujące dla każdego kraju inne, które liczą nasz czas pracy i tygodniowy czas pracy i to wszystko wysyłają właśnie do tych instytucji kontrolujących, którzy cię kurwa karają jak sto chuji – uniósł się lekko – bo dawniej jechałeś jak miałeś na to ochotę, siłę i dobrze się czułeś, a dzisiaj nie masz ochoty, a musisz jechać bo tak wychodzi z przelicznika. To tak jak by kurde wiesz, nikt Cię nie pyta czy masz smak do jedzenia tylko, że ty musisz zjeść dzisiaj dwa schabowe i czy Ci się podoba czy nie to masz je zjeść, rozumiesz nie?

– Narzucają wam z góry jedzenie?

-Nie, ale bowiem narzucają nam czas pracy i wywierają presję, rozumiesz, nie no nie jedzenia – wybuchliśmy obaj gromkim śmiechem – nikogo nie obchodzi czy ty jadłeś czy nie no, możesz zdechnąć z głodu.

-Ale jakieś pieniądze dostajecie na to?

-No nie no wiadomo, rozumiesz, żyjemy w takich czasach kurde, że albo jedziesz i chcesz jeść albo nie. Kogo to obchodzi, masz konkretne zadanie do wykonania kurde nie, jest zlecenie, masz przewieźć transport lodów nie, oni Ci ładują, a ty już idziesz do sklepu, do marketu i kupujesz sobie co chcesz na śniadanie, obiad, kolację na cały tydzień nie, łącznie z browarem, masz lodówkę i butlę gazową więc jesz co chcesz.

– Po tylu latach jeżdżenia, stało się to dla ciebie trochę monotonne co nie?

-A tobie by się nie znudziło jeżdżenie kilka razy dziennie do szkoły i z powrotem tą samą drogą? Chociaż nam za to płacą, nie traktują tego co robimy z należnym szacunkiem. Przetrzymywanie często po kilka godzin na granicach, pięćdziesiąt pudełek, które mierzą każdą sekundę i każdy metr naszej trasy, ciągłe rozliczanie za spóźnienia, przepisy które każą nam jechać jeden za drugim w wężyku i jeszcze ten wypaczony wizerunek. Traktuje się nas jako przeszkody jako śmiecie, zapominając jaką rolę pełnimy w życiu KAŻDEGO człowieka, żyjącego w mniejszym czy większym mieście.

– W sumie masz rację, dotąd nie miałem pojęcia o tym o czym mówisz, tym bardziej nie mam wyobrażenia wagi tego co robisz.

– Przybliżę Ci to na przykładzie. Samochodami ciężarowymi transportuje się praktycznie wszystko co kupujesz na co dzień w sklepach. Gdyby nagle, wstrzymali cały ruch tranzytowy, czy nawet połowę Tirów nie wyjechałoby w trasę, odbiłoby się to drastycznie na każdym z nas. Sklepy nie miałyby dostaw produktów, maksymalnie za tydzień idąc do supermarketu nie znalazłbyś nic na półkach.

-Faktycznie… Słuchaj Sylwek, dużo jeździsz po świecie i po Bałkanach. Wiesz, w Polsce trochę mnie ludzie straszyli o minach powojennych w Bośni i Hercegowinie.

-Eee tam, to są jedynie plotki – skwitował

-Być może, ale te kraje wyobrażam sobie w ten sposób, że zbaczam z głównej drogi kilkanaście metrów w dziewiczą przyrodę i BÓÓÓM!

-Bzudra, w Bośni są może tylko dwie takie trasy po kilkadziesiąt kilometrów, gdzie możesz się natknąć na jakieś nie zabezpieczone, pojedyncze miejsca z pozostałościami po wojnie. W każdym razie każdy taki przypadek jest dokładnie oznaczony. Gdyby było jakieś zagrożenie, widziałbyś tablicę ostrzegawczą. Wiesz co ci jeszcze powiem ciekawego o wyolbrzymieniach prawdy? Wenezuela rozumiesz, miasto o największym współczynniku morderstw na świecie. Nie wzięto jedynie pod uwagę, że większość osób które giną należą do gangów. Nie wierz w statystykę.

-Uff, to bardzo mi ulżyło. Jednak wyobraźnia to największy wróg ambitnych pomysłów. Wśród większości młodzieży w Polsce w moim wieku, gdy ktoś usłyszy Serbia, Czarnogóra, Albania wyobrażają sobie te kraje jako totalnie zacofaną cywilizację, gdzie ludzie polują jeszcze z dzidami po lasach w poszukiwaniu pożywienia – Sylwek aż złapał się za brzuch ze śmiechu

– Zdziwisz się, jak bardzo się mylą. Prawdziwa krwawa wojna tu się skończyła jakieś dobre kilkanaście lat temu, widać to bardzo na południu, szczególnie w Sarajewie, gdzie co piąty budynek to ruiny powstałe po bombardowaniach wspaniałych Amerykańców, a tak to ludzie bardzo szybko się odbudowali. W północnej Bośni mają jeszcze lepiej wyposażone pompy niż w Polsce – pompa to po bośniacku stacja paliw.

– Niesamowite są te Węgry!

– Bo to Wielka Nizina Węgierska przyjacielu!

– Jak duża ona jest?

– Oj zobaczysz ty jak duża, ciągnie się jeszcze przez Chorwację aż do Bośni. Przeważają tu czarnoziemy, chyba najżyźniejsze gleby świata. Kukurydza i słoneczniki osiągają tu miejscami ponad 3 metry, sam się o tym jeszcze przekonasz. Mówi się, że Węgrzy, gdyby mcusieli, sami wyżywiliby większość Europy.

Być może trudno w to uwierzyć, ale tej podróży praktycznie w ogóle nie zaplanowałem. Ot, jak stałem spakowałem się wieczorem, kierując się jedynie patentem „im mniej weźmiesz tym lepiej”, który wbiłem sobie dożywotnie do głowy, jeżdżąc wielokrotnie z przyjaciółmi w Bieszczady, Tatry, Beskidy i Gorce. Byłem święcie przekonany, że więcej rzeczy za nic nie mogę wyeliminować z niezbędnego bagażu, lecz okazało się to tylko złudzeniem. Po 16 dniach wróciłem do polski z połową, rzeczy które zabrałem. POZBYŁEM SIĘ w trasie między innymi, sandałów, lekkich butów(dla waszej informacji z Sarajewa wzdłuż całego wybrzeża Chorwackiego, przez Słowenię i Austrię aż do Warszawy, maszerowałem dzielnie w KLAPKACH firmy Adidas, które do tej pory są w użytku, a było nawet całkiem wygodnie…) kary kredytowej, jednej koszulki, w sumie kilkunastu breloczków, oddałem je po drodze ludziom, którzy byli dla mnie kosmicznie życzliwi, następnym razem wezmę o wiele więcej. Miałem nadzieję schudnąć, wyszło odwrotnie… Szczególnie przyczyniło się do tego mnóstwo przydrożnych straganów z owocami na południowym wybrzeżu Chorwacji. Przyznam, że trochę samolubnie pytałem ile kosztuje jedna brzoskwinia, jedna śliwka… Sprzedawcy od razu mówili abym się nie wygłupiał i dostawałem owoce za darmo. Minąłem wtedy bardzo dużo takich straganów, i codziennie towarzyszyło mi błogie uczucie przejedzenia…

Nauczyłem się, że w podróży nie ma sensu brać trzech butelek wody i masy jedzenia do plecaka, a przynajmniej w Europie, gdzie zgubić cywilizację jest naprawdę bardzo trudno… Poobalałem też przeróżne teorie o niebezpieczeństwie jakie niesie za sobą przysłowiowe wyruszenie w świat tak młodej osoby jak ja. Przyszło mi nie raz przekraczać granicę pieszo, miny strażników były nie do opisania zabawne, szczególnie gdy odpowiadałem po angielsku jaki moja wyprawa ma budżet… Spośród 25 osób, z którymi przejechałem ponad trzy tysiące kilometrów, każdy pomagał mi jak tylko mógł z przyjaznym uśmiechem na twarzy i podziwem.

Pomimo różnych języków(stale śmiem twierdzić, że język Węgierski jest na podobnym poziomie trudności co Chiński) co do Węgrzech, to jeżeli chodzi o język angielski to nie liczyłbym za bardzo na niego w tym regionie. Pomimo tego że Węgrzy czy jakikolwiek naród poza Europą zna tylko swój język, jeżeli nie musicie z nimi gadać o polityce czy filozofii, bez problemu dogadacie się samym językiem migowym, w dodatku sprawi to obu stronom wiele frajdy. Spotkałem ludzi różnych obyczajów i kultur, a każda z tych osób, okazywała mi ogrom szacunku i życzliwości, poprzez dzielenie się tym co mają, nawet jeżeli nie było tego wiele.

– Na tej pompie przyjdzie nam się rozstać przyjacielu. Stacje szczególnie przy autostradach są świetnie wyposażone, prysznic jeżeli nie jest darmowy to kosztuje maksymalnie jeden Euro.

– Ok, robi się późno, tam – wskazałem na zachód – widzę jakieś domy, pójdę popytać o rozbicie namiotu.

– Ciężko będzie Ci dogadać się z Węgrami, jeżeli już to tylko najmłodsi kumają coś z angielskiego, starsi ni w ząb. Zapisz sobie gdzieś, że Iona Pokiwano to dzień dobry, będziesz miał lepszy wstęp.

-To ma być przygoda! –uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu – Mam jeszcze w którejś kieszeni obrazek namiotu, dam radę, już nie takie rzeczy robiłem!

– Okej cwaniaczku, ale w razie czego możesz rozbić namiot na tym nie zagospodarowanym terenie – wskazał na spore połacie zieloniutkiej i krótko przystrzyżonej trawy, na terenie stacji paliw z ogromnym parkingiem, na którym się zatrzymaliśmy – Nikt ci złego słowa nie powie. Sam tak robię jak jeżdżę harleyem z żoną przez te tereny. Stacja jest czynna całodobowo, bez przerwy jest tu jakiś ruch, więc nikt nie odważy się Ci naprzykrzać, są tu kamery i obsługa. A właśnie, będę za tydzień będziemy jechać motorami przez Bośnię, właśnie przez Visoko, Sarajewo w stronę Dubrownika nad morze do przyjaciół, to może jak szczęcie dopiszę, spotkam Cię na szlaku?

– Z wielką przyjemnością, podasz swój numer?

-Jasne, koniecznie daj znać czy żyjesz za parę dni. A i weź pozostałą połowę tego arbuza, przyda Ci się bardziej niż mi.

-Dzięki Sylwek, długo będę wspominał ten dzień, tyle fantastycznych rzeczy mnie dziś spotkało.

-Rozumie się, pamiętaj tylko co ci mówiłem, to twoja podróż, przestań robić tyle zdjęć i rozejrzyj się własnymi oczami. Najbardziej wartościową pamiątką, są Twoje własne wspomnienia.

Zrobiliśmy sobie jeszcze wspólne zdjęcie z samochodem w tle, uścisnąłem jego mocną dłoń, po czym siadł za kierownicę i odjechał. Miał przed sobą jeszcze długą drogę. Miło było spotkać na początku swojej podróży tak fascynującą osobę, szczególnie gdy zapowiadało się, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja z uśmiechem patrzyłem na oddalający się autostradą czerwony Tir.

[/box]